U nas zima (no powiedzmy- że zima), a ja mam dla Was ciepłe wspomnienie:
Pomysł wyjazdu w góry jest wynikiem jak zwykle splotu okoliczności, do których należy między innymi znajomość Steffka z operatorem apartamentów na Korsyce i chęć pobytu w fajnym ciepłym miejscu
, a także fakt, że gro z uczestników nigdy nie jeździła w wysokich Alpach.
Termin: 31.08.2012 – 17.09.2012
Skład grupy:
- Grzegorz Mosiński – Mosiu – Yamaha XVZ 1300 RS Venture
- Marek Solecki – Solek – Yamaha Wildstar 1600 VP
- Janusz Dudek – Duduś – Yamaha Roadstar
- Iwona Jędrzejak – Iva – HD XL Sportster 1200L
- Stefan Gajda – Steffek – HD Softail Standard
Trasa ogólnie: Wrocław/Bogatynia/Zgorzelec – szybko przez Czechy – Hollabrunn [A] - St. Poelten – Linz – Salzburg – Maishofen – Grossglocknerhochalpenstrasse – Lienz – Mittersill – Woergl – Innsbruck – Feldkirch – Vaduz [FL] – Oberalpstrasse – Andermatt [CH] – Furkapass – Martigny – Aosta [I] –La Thuile [F]– Bourg Saint Maurice – Albertville – Grenoble – Vizille N85 – Droga Napoleona – Cannes – Nice – San Remo – Savona [I] –
Bastia / Korsyka [F] – Ghisonaccia – Corte – Calvi – Ghisonaccia – Ajaccio – Ghisonaccia – Bonifacio – Ghisonaccia – Saint Lucie de Tallano – Ghisonaccia – Bastia – Livorno [I] – Firenze – Bologna – Modena – Verona – Bolano – Innsbruck [A] – Wattens [Svarowski] – Salzburg – Linz – ST. Poelten – Znojmo [CZ] – Brno – Olomouc – Kłodzko – Wrocław
Ilość km: 5300
Opis naszej wycieczki dedykuję Markowi Soleckiemu, facetowi, który nie znosi jeździć nad przepaściami, do góry i w dół po milionach zakrętów, a jednak się z nami wybrał. A dlaczego wszyscy są z takiej decyzji zadowoleni, o tym poniżej.
-
DOJAZD DO STARTU
Pomysł wyjazdu w góry jest wynikiem jak zwykle splotu okoliczności, do których należy między innymi znajomość Steffka z operatorem apartamentów na Korsyce i chęć pobytu w fajnym ciepłym miejscu, a także fakt, że gro z uczestników nigdy nie jeździła w wysokich Alpach.
Po załatwieniu wszelkich formalności typu rezerwacje apartamentu w Ghisonaccia [wschodnie wybrzeże wyspy – brak wiatru, piękne plaże, ale mało pięknych lagun], opracowaniu trasy przez Alpy, zarezerwowaniu promu z Savony do Bastii i dalej do Livorno, dogadaliśmy miejsce spotkania z grupą chłopaków, którzy z Bogatyni i Zgorzelca ruszyli jeden dzień później niż Iva i Steffek w kierunku Maishofen pod Zell Am See. Iva mało w tym sezonie jeździła i potrzebowała więcej czasu do przejechania 800km.
31.08. Deszcz, wietrznie i zapowiedź lepszej pogody dopiero w Austrii. Po przejechaniu całych Czech i wjechaniu do Austrii kierowaliśmy się w stronę najbliższej autostrady. Nocleg w akademiku w Hollabrunn. Nadal pada i zapowiedź pogodynki jest kiepska. Steffek zmuszony był do naprawy podłączenia kilku przewodów do masy, co nastąpiła w najbliższym serwisie sklepu z agd J.
Chłopaki w tym samym czasie ruszają w długą trasę 850km do miejsca spotkania w Maishofen w Austrii. Wybór autostrad dla szybkiego przemieszczenia się jest jedyny i rozsądny. Pokazało się słońce i to już wystarczyło, by psychiczne akumulatory się ładowały pozytywnie. Nasza radość została trochę zmącona bardzo późnym przyjazdem pozostałych uczestników do miejsca zbiórki. Kompasy leadera grupy się zbuntowały i wpuścili się w innym kierunku niż trzeba. Pensjonat jak zwykle w Austrii pełen pelargonii i miłych domowników.
-
GROSSGLOCKNER
Dwa dni przed naszą trasą na Grossglockner w górach spadł śnieg. 20cm. Szybkie view na narciarską pogodynkę, telefon do stacji na przełęcz i ruszamy w górę. Przez moment tylko się zastanawialiśmy czy przy braku zmiany pogody nie jechać zwiedzać Toskanię, ale pierwszy promyk słońca przez chmury zmienił nasze rewolucyjne myśli. Bilety kupujemy na parę km przed stacją dolną., co pozwoliło na oszczędności i kolejne piwa więcej podczas wieczornych biesiad. Marek nie pękał, wjeżdżał coraz wyżej, ale też dalej od krawędzi bardzo krętej drogi. Śnieg na poboczach i małe strumyki przez pasy ruchu dawały znać o opadach sprzed kilku dni. Zimno. Parkingi dla motocyklistów wypełnione do 1/3. Głównie samochodami. Na wjazd do górnej stacji nie zdecydowała się Iva i Marek. Mokra kostka brukowa, wiele zakrętów. Widok niesamowity. Wszystko w śniegu, wspaniała widoczność. Cała trasa tego etapu po świetnym asfalcie, z wieloma zakrętami jest generalnie bardzo dobrym doświadczeniem dla tych motocyklistów, którzy chcą poćwiczyć i zdobywać dalsze doświadczenia. Większość skrętów do 180ki.
Czas umyka, a do przejechania jeszcze 150km w górach do następnego miejsca. Miejsca imieninowej biesiady, wszak 02.09. to dzień Steffka. Plan zakładał wizytę u Svarowskiego [miał być prezent dla Ivy] w Wattens, ale zbyt późno, by tam się zatrzymać, a dalsze etapy zrobiłyby się zbyt długie, więc szybki zjazd z gór przez znane stacje górskie typu Kitzbuehel do Autostrady. Następnie przelot do Haiming, gdzie znajduje się Oilersclub, knajpa, scena dla wielu koncertów muzyki typowej dla bikers`ów. Mały odpoczynek, zero alkoholu i nocleg w małomiasteczkowym pensjonacie. Steffek zaprasza na imieninową ucztę. Skoro w Austrii to nas trafiło do dał do wiwatu i zamówił wszystkim wienerschnitzel na cały talerz i ………. Piwo. Sporo wspomnień z innych podróży i próba planów na kilka dni do przodu. Brak możliwości, ponieważ zabawa skończyła się na balkonie przy kolejnych piwach ok 1szej .
-
SIELANKA LICHTENSTEIN
Ponieważ plan zakładał jazdy z górach, chcieliśmy zrobić Markowi przyjemność, nizinnemu chłopakowi, i zrobiliśmy trasę kierunku do Vaduz w Lichtenstein, by obejrzeć poukładane miasteczka w jednym z mniejszych państewek Europy. Rzeczywiście porządek, wszystko oukładane, ale gwar jakby ten sam, więc szybko zjazd w strefę podgórskich szlaków. Wybieramy zamiast autostrady, drogę wolniejszą, dającą nam możliwość obejrzenia więcej i doznania spokoju natychmiast po wyjechaniu z miasta. Samochód raz na jakiś czas. Kierujemy się na południe by zaraz zjechać w stronę Andermatt i przejechać przez Oberalp Pass. Zanim jednak tam dojedziemy parkujemy w malutkim Sumvitg, by sprawdzić czy namioty się sprawdzą podczas tej podróży. Camping samoobsługowy. Wieczorem właścicielka kasowała po 8 Euro od pyska. Cisz spokój i wszechobecne szczyty gór. Wielogodzinne rozprawianie o podróżach w takiej scenerii jest niebywałą przyjemnością.
-
OBERALP PASS, FURKA PASS
Trochę z musu, trochę na przekór, wybieramy trasę przez Andermatt górną trasą Oberalp Pass, by ćwiczyć kolejne dziesiątki 180tek. Dzielny Marek podąża równo z nami, choć wolniej. My podziwiamy piękno szczytów i możliwości jakie stworzono dla wielu kierowców, chcących ominąć te trudne odcinki. Po porcji lodów w pięknym szwajcarskim miasteczku i stacji narciarskiej Andermatt ruszamy do stacji kolejki z platformą, by za chwilę już bez Marka udać się na Furkapass. Platforma dla samochodów i motocykli czekała na Marka w Hospental. Jechaliśmy do siebie równolegle, lecz o parę pięter wyżej J. W Oberwald Marek czekał na nas, opalając się na peronie. Zadowolenie Marka nie miało granic. Po drodze podziwialiśmy rowerzystów, pokonujących te same trasy co my tylko trochę wolniej.
Furka to trasa bardzo malownicza prowadząca między pasmami gór przy granicy kantonu Uri/Valais i włoskim regionem Ticino. Tylko kilka miejsc z serpentynami przypominało wcześniejsze wysokogórskiej trasy. Wzdłuż rzeki Rhone zmierzaliśmy już wszyscy razem w stronę Martigny we francuskojęzycznej części Szwajcarii, by przenocować na campingu. Nocleg na campingu okazał się sympatyczniejszy niż mogliśmy przypuszczać. Wobec zbliżającego się deszczu, postanowiliśmy nocować w bungalowie, którego oczywiście nie było, ale w zamian poczęstowano nas izolatką przy gabinecie lekarza campingowego. Całkiem fajnie. Prycze piętrowe były ok. W WC zrobiliśmy biuro i planowaliśmy nową trasę na dzień następny. W nocy mieliśmy kilka wizyt chorych, czy zdefektowanych mieszkańców campingu, chcących pomocy lekarza. My nawet wiedzy weterynarza nie mieliśmy oprócz paru środków na ból głowy.
-
KIERUNEK VIZILLE – SMUTNE MIEJSCE POLSKICH PIELGRZYMÓW
Wobec zaplanowanej trasy wysokogórskiej i bardzo krętej zaproponowano Markowi trasę przez Chamonix Mt Blanc w stronę Albertville, gdzie zaplanowaliśmy kolejny nocleg. Okazało się po czasie, że owszem trasa krótka, ale równie co nasza kręta. Cóż, Marek przeżył i na dodatek jego wcześniejsza wizyta w Albertville okazała się przydatna. Otóż drogą w stronę Włoch, czyli Aosta, a potem na skróty drogą SS26 po południowej stronie masywu Mt Blanc do doLa Thuile. Podrodze przekraczamy masy górski na przełączy St. Bernarda na 2500mnpm i granicę włoską. Pełne słońce, widoki marzenie, dziesiątki zdjęć i krótkich przystanków. Zanim wjechaliśmy w góry pełne zakrętów, Dudek stracił linkę sprzęgła. Decyzja szybka. Element blokady flagi z masztu Steffka [element z kostki elektrycznej, dawne vago] ląduje na końcówce linki i jedziemy dalej. Tymczasem Marek poinformowany o awarii szuka serwisu Yamaha i zamawia linkę…. z dostawą do Ghisonaccia na Korsyce. Aosta to wielkie miasto, które jak najszybciej chcieliśmy opuścić, ale po drodze nie mogliśmy się oprzeć typowo włoskiej kuchni w malutkiej knajpie rodzinnej prowadzonej z myślą o taniej kuchni włoskiej. Pasta, białe pieczywo, woda do popicia……… mniam. Droga SS26 okazała się wyjątkowa pod względem krajobrazowym. Chcieliśmy jechać w górach do oporu przez Beaufort o nad jeziorem napoić się kawą, lecz czas upływał tak szybko, że musieliśmy uciekać drogą oznaczoną we Francji jako N90 w stronę Albertville. Nie potrafimy opisać jak ono wygląda, bo z założenia omijamy centra miast. Linka zamówiona, Marek wypoczęty i po zakupach w miejscowym markecie udajemy się na zasłużony odpoczynek. Pakujemy się do taniego hotelu przy autostradzie. Nazajutrz pełne słońce zachęca do szybszego wstawania i ruchów w stronę Grenoble, by zaraz zjechać w stronę Drogi Napoleona [N85]. Nie odpowiadało nam wypychanie Marka na autostrady, wszak jest to wspólna wyprawa. Jednakże uznaliśmy, że lepiej skorzystać z obietnicy Marka, polegającej na tym, że na Korsyce będzie codziennie gotować obiady, nie zawsze jadąc z nami w tamtejsze góry, niż martwić się o jego psychikę J. Szybki przejazd Marka do Savony przez góry i autostradami. My w stronę Grenoble drogą szybkiego ruchu N90, a potem minąwszy centrum wielkiego miasta do Vizille, by po chwili trafić w miejsce wypadku polskiego autokaru z pielgrzymami sprzed paru laty. To musiała być straszna śmierć. Obok polskiego pomnika znajduje się płyta poświęcona Belgom, którzy lipcu 1973 tym samym miejscu mieli wypadek i zginęło ich wówczas 43 osób. Pokłoniwszy się nad miejscem, ruszamy wolniej do góry, sielankowo przejechać drogą N85 Napoleona do Cannes.
-
WSPÓLNA KOLACJA W SAVONA
Droga Napoleona, jaką pamięta Steffek z czasów studenckiego wyjazdu okazała się kichą w porównaniu z alpejskimi trasami. Po pierwsze połowa trasy to przepychanie się wśród wariacko jeżdżących Francuzów, bez extra widoków. Jechaliśmy nią w oczekiwaniu na wrażenia otwierające nam gęby, ale nic z tego. Dopiero przed Digne Les Bains nocleg w oberży, która okazała się na tyle przyjacielska, że sami obsługiwaliśmy bufet, a kolacja z motocyklami pod daszkiem z płacht trzciny do późnych godzin nocnych dała dużą frajdę. Nazajutrz powolne wstawanie bo w świadomości mieliśmy długą trasę przez Lazurowe Wybrzeże do Savony, gdzie Marek czeka z kolacją. Wjazd do Cannes w strojach pełnego motocyklowego wyposażenia była czymś kosmicznym w porównaniu z obiorem lokalesów na podobnych motocyklach. Szybka decyzja i w miejscu mniej dozwolonym przebraliśmy się w mniej krępujące stroje, jednakże bez przesady. Żar z nieba, stop and go, milion turystów wzdłuż głównej promenady nadmorskiej nie był przyjemnością. Dlatego uznaliśmy, że zrobienie kilku fotek nam wystarczy. Steffek chciał nam jeszcze pokazać Monte Carlo, Monaco, ale fakt prowadzenia w kilku ważnych miejscach robót drogowych, powodował straszne korki. Przejazd w grupie motocyklistów po wąskich uliczkach, objazdami, za autokarem, nie mieszczącym się na zakrętach, skręty 180 stopni, pod górę w tłoku, to nie lada doświadczenie szczególnie dla Ivy. Spisała się dzielnie. Jedynie joby jakie leciały pod adresem Steffka są nie do powtarzania. Uznała jednak, żer to była dobra dla nie szkoła. Jednak lepiej czujemy się w naturze, a blichtr i egoizm są tam wszechobecne. Obce są nam takie zachowania, więc szybko opuściliśmy to miejsce, kierując się do autostrady do Savony.
Bez problemu o godzinie 7 wieczorem spotkaliśmy się z Markiem w umówionym miejscu tj w porcie, by potwierdzić rezerwacje promu na 6tą rano. Uff. Jest już późno, a gdzie kolacja? Szybka decyzja o rezerwacji bungalowu [Iva] jest bardzo zmęczona i rozbijanie namiotu nie wchodzi w grę. Marek natomiast nie próżnował i znalazł2 kmod naszego noclegu knajpę, gdzie wszystko było przygotowane. Tylko dlaczego nie mogliśmy jechać tam motocyklami? Kolacja bez napitku jest niemożliwa, więc powód jest oczywisty. Lokalna kuchnia śródziemnomorska była wyśmienita. Obżarci i napojeni jak bąki usnęliśmy szybko, by jeszcze szybciej wstawać. Horror.
-
GHISONACCIA
Po raz pierwszy mieliśmy się znaleźć na wyspie, która znana jest podobno jako jedyna z tak dużą ilością dwutysięczników. Ciepło już od 6 rano. Kolejka na prom okropna, a podróż w miękkich fotelach dała naszym tyłkom wytchnąć przez ok 4 godziny. Prom jak każdy inny, jedynie namalowany Maur na kominie jest efektowny. Basen jest okupowany przez grupę Rosjan, a reszta już się opala na leżaczkach. Tylko motocykliści jak zwykle zwarci i gotowi w ubraniach kosmicznych. Przejazd z Bastii do Ghisonaccia to 80km walki z tłokiem i notoryczne łamanie przepisów. Parę razy się zagubiliśmy, bo Steffek dosłownie rozumie korzystanie z wzorców poruszania się przez lokalesów na motocyklach i skuterach. Czekał jednak na pozostałych, bo wiedział, że zbierze od Ivy. Aaaaaaaaaaaaa, zapomnieliśmy Wam powiedzieć, że Iva i Steffek są parą od pewnego czasu, jeżdżącą każdy na swoim motocyklu. Steffek jest doskonale przygotowany pod względem logistyki, map, terenu i informacji pomagających w podróży. Marina d`Oru to miejsce wybrane pieczołowicie przez znajomego Steffka. Piękne miejsce z wielką czystą plażą, apartamenty super, koszt sumaryczny na głowę na tydzień 300zł [5 osób]. Po czasie okazało się, że gdyby taka podróż miała się odbyć kolejny raz na Korsykę, to nigdy na zasadzie jednego miejsca, z którego robi się wypady motocyklowe, ale o tym we wnioskach.
Trochę Polaków, Rosjan, Niemców, prawie wszyscy jak my nieopaleni. Przykry widok czerwonych skór J. Jesteśmy w miejscu realizacji obietnicy Marka, a więc planujemy pierwszą wycieczkę w góry, a Marek zabiera się za gotowanie. To przyjemna perspektywa.
-
PIERWSZA GÓRSKA WYCIECZKA I PIERWSZE ROZCZAROWANIE
Pobyt na wyspie zaplanowaliśmy wszyscy razem i miało to wyglądać następująco: po przyjeździe zapoznajemy się z lokalnymi warunkami w ośrodku, gdzie mamy apartament. A więc spokojnie obchodzimy wszystkie możliwe punkty wydawania lekkich i mocniejszych napojów za tak zwaną kasę. Nazajutrz tj 09.09. bierzemy na celownik plaże i byczenie się po jeździe codziennie od 31.08. [chłopaki od 01.09.]. Najbardziej z takiego obrotu sprawy cieszy się Iva, wszak Steffek obiecał jej ciepłe wakacje po zeszłorocznej mokrej Norwegii. Wieczorem zbieramy kasę do wspólnego kapelusza, niezbyt głębokiego i Steffek rusza Z Markiem na zakupy do tzw miasta, czyli Ghisonaccia. Market ze znanej w Polsce sieci Leclerc okazał się nieprawdopodobnie obficie zaopatrzony. Zrobiliśmy zakupy na kilka dni. Wózek był pełen smakołyków, o których tylko Marek wiedział co z nich przyrządzi. My co najwyżej mogliśmy kupić więcej piwa, ale się nie dało. Okazało się też, że nasze motocykle z bocznymi sakwami plus torby na kierownicach, tudzież bagietki przytroczone do oparcia, są bardzo pojemne.
10.09. zbieramy dupy na siodełka i jedziemy we czwórkę w pierwszą wycieczkę górską w kierunku Priopriano, gdzie zapewne znajdziemy się nad piękną zatoką, widoki na lagunę, smakołyki w przydrożnej oberży i tudzież inne napoje J. Zaczęliśmy około godziny 9tej. Ruszyliśmy w stronę Ghisoni, prostopadle do wybrzeża, by szybko znaleźć się w górach. Byliśmy o dziwo wszyscy spragnieni zakrętów, widoków górskich szczytów. Pełne słońce. Droga bardzo dobrej jakości, choć z mapy wynika, że drugiego stopnia odśnieżania [zielony kolor na mapie] J. Trochę odzwyczajeni od jazdy w górach, a może fakt, że jednak w Alpach drogi są szersze i jakościowo oczywiście lepsze. Całą trasa obliczona była na całodzienną wycieczkę z ilością ok 250km i powrotem na godzinę ok 17tą, by zjeść w towarzystwie Marka obiad rzez niego ugotowany. Po przejechaniu połowy trasy do Priopriano, zatrzymując się często, by robić zdjęcia, każdy z osobna, zorientowaliśmy się, że jest na tyle późno, że nie damy rady zrealizować planu. Trochę zawiedzeni, że nie poszło nam tak dobrze jakbyśmy sobie życzyli, uznaliśmy, że przyjemność przebywania razem ze sobą i perspektywa obiadu z Markiem nie mogła nam przysłonić mózgów i decyzja o powrocie była słuszna, jak się później okazało. Z Ghisoni między pasmami gór ze szczytami ok 2000mnpm przez Zicavo, S.ta Maria-Siche do bardzo dobrej drogi [oznaczona na mapie na czerwono] i dalej na południe do Petreto Bicchisano, gdzie nastąpił zwrot w stronę domu. Nie preferujemy jazdy po ciemku i na wariackich papierach, więc ok 15.30 zwijaliśmy się do Marka. Przez góry do Serrai dalej przez Zonza zjazd w dół z dziesiątkami zakrętów 180 tek do wybrzeża do Solenzara. Zjazd drogą wzdłuż rzeki Solenzara to widoki najgłębszego kanionu Korsyki i wiele miejsc z kanioningiem. Nad rzeką Steffek z Mosiem odstawili w rzece i nieprawdopodobnie przeźroczystej, ale zimnej wodzie swój popisowy numer symbolu Mosfilmu. Gołe dupy były tak białe, że aż przykro było patrzeć. Chłopcy jednakże bawili się świetnie a reszta czekała na odjazd. Wysoko w górach kilkadziesiąt km jechaliśmy po mokrym asfalcie bezpośrednio po mocnej burzy. To standard w tym miejscy i o tej porze. Dalszy odcinek to nudna droga wzdłuż wybrzeża. Można jechać szybciej, ale zmęczenie dawało się wszystkim we znaki i do Ghisonaccia zjechaliśmy ok 20tej. Na tyle późno, że Marek trochę się denerwował. Ściemniało się szybko. Prawie jak zimą w Polsce o tej porze już było prawie ciemno. Obiad pierwsza klasa. Zupa warzywna, mięsko, makarony i piwo na deser. Marek bardzo dobrze gotuje. Trasa z pierwszego dnia okazała się zbyt wolna, by przejechać240 km, zatrzymując się dla robienia zdjęć, delektowania się widokami strzępiastych pasm górskich i szczytów do 2000mnpm. Niestety wrzesień to pora zmiennej w górach aury i w tym również dniu mieliśmy obawy, czy ominiemy zachmurzenie w wyższych partiach gór. Udało się tym razem. Potem nie miało być już tak dobrze.
9. TROCHĘ LEPSZA TRASA
Tym razem zbieramy się wcześniej o…. 20 minut i o 9.00 ruszamy wg planu z Ghisonaccia do Corte w górach, dalej do Calvi z zamiarem zwiedzenia również I`lle Rousse, St – Florent. Steffek jako leader grupy namówił wszystkich na kawałek drogi zielonej, ale jeszcze bardziej podrzędnej. Zanim jednak dojechaliśmy do tego miejsca, na jednej z prostych całą kupa baranów i owiec podążała wprost na nas. Należało się zatrzymać i chociażby zrobić jakieś zdjęcie i to był zły, acz konieczny pomysł, ponieważ Duduś „wprowadził” się w Steffka tyłek i wyłamał mu kierunek plus trochę pogięta rura. Wspólnym sumptem reanimowaliśmy co konieczne. Tylko owce i barany z nas się śmiały J.
Cała trasa obliczona na 310 kmwydała się nam bardzo realna. Już pierwszy odcinek dał nam w dupę, bo droga wąska na jeden samochód, mnóstwo zakrętów między 90 a180stopni i na dodatek bez widoków tylko wśród krzaków jakich w Polsce wiele, a więc krajoznawczo bez sensu. Wjeżdżamy wyżej do miasteczka typowego dla Korsyki. Cisza, spokój, kawiarenka, piekarnia, parę osób na ławce w tzw centrum przy kościele. Steffek ma w zwyczaju nakręcać GoPro prawie wszystko co się nawinie na licznik, ale w miasteczku pierwsze pytanie do gościa niepodobnego do Korsykańczyka, jednakże zachowujący się jak lokales, a tu zamiast odpowiedzi z kierunkiem do właściwej drogi, pada wymóg wyłączenia kamerki. Korsykańczycy nie życzą sobie kręcenia filmów w ich obecności i w ogóle. Generalnie byli bardzo uczynni i mili od momentu wyłączenia GoPro. Corte to miasteczko znane ze swojego ongiś strategicznego położenia. Dawna stolica Korsyki. Twierdza umieszczona w najwyższym punkcie miasta, otoczona wieloma uliczkami z charakterystyczną zabudową dla wszystkich miast Korsyki. Wiele śladów po lokalnych vendettach lub porachunkach z Francuzami z kontynentu. Droga do L`lle Rousse okazała się piękną nadmorską trasą, z lagunami w kolorze turkusu. Jazda w pełnym słońcu. Jazda jednak wzdłuż wybrzeża nie należy do przyjemnych ze względu na ogrom samochodów, dużo miejsc, w których należy zwolnić. Drogi wewnątrz wyspy są przyjemniejsze. Zwiedziliśmy miasto Calvi z należnymi zabytkami warownymi, a droga powrotna była przeznaczona na odpoczynek na plaży w jednej z pięknych zatoczek. Steffek prowadził do miejsca, które jak mu się rzuciło w oko podczas jazdy do Calvi i rzeczywiście wystarczyło zjechać 300 mw stronę plaży tzw otwartej, by zażyć wspaniałych chwil w wodzie w kolorze turkusu i jeszcze mocnego słońca. Plaża niestety oddaliła się tak szybko jak została znaleziona. Powód prosty: okazała się prywatna i kicha. Wracaliśmy na tyle wolno, że droga powrotna zajęła na o wiele za dużo godzin. Dodatkowo Steffek zgubił nas na jednym z rond w natłoku samochodów. 20 minut wzajemnego szukania się opóźniło powrót na wspaniały obiadek. Marek znowu nas zaskoczył i oprócz chłodnego piwa uraczył nas wspaniałymi kurczaczkami z ryżem. Wieczór spędziliśmy na opowieściach z trasy dnia dzisiejszego.
-
LIGHTOWE CHWILE
Steffek i Iva zostali na gospodarce z własnej nieprzymuszonej woli J, mając za zadanie zrobić obiad w tym dniu tj 12.09. Marek postanowił zrobić wycieczkę z pozostałymi chłopakami do Bonifacio na południu wyspy. Trasa łatwa bez konieczności przejazdu przez kręte drogi środka wyspy. Cała trójka ok 9.00 ruszyła w drogę, a Steffek zaprosił na plażowy spacer zmartwioną wczorajszym niepowodzeniem kąpania się w lagunie, Ivę. Wieczorna biesiada nie była już tak smaczna jak Markowa, ale za to było co opowiadać po wyjeździe do Bonifacio. Chłopaki zwiedzili klify i charakterystyczne zabudowania na skałach. Kupili drobiazgi swoim kobitkom i kiedy już skończyliśmy swoje opowieści przy kolejnych piwach, poszliśmy na plaże na wspólne posiedzenie. Następnie zaczęło się pakowanie trójki chłopaków: Dudka, Mosia i Marka do drogi powrotnej. Układ urlopów wymagał od Mosia powrotu na niedzielę do domu. Dlatego też cała trójka, mając zarezerwowany bilet na prom na 13.09. skróciła pobyt o jeden dzień i we czwartek się zwijali, dając sobie dwa dni na powrót. Steffek z Ivą wracają 14.09.
-
CHWILOWE ROZSTANIE
O godzinie 5.30 pobudka i trójka z Bogatyni / Zgorzelca ruszała na poranny prom z Bastii do Livorno. Steffek i Iva odprowadzili całą trójkę do bramy głównej, by zrobić ostatnie wspólne zdjęcie, a potem jeszcze ciepłe łóżeczko. Ostatni dzień na wyspie Steffek wykorzystał na indywidualną wycieczkę do Ajaccio, miejsca urodzin Napoleona, a Iva zażywała kąpieli słonecznych. Przejazd przez góry, solo, okazał się bardzo przyjemną wycieczką. Trasa po części był już rozpoznana podczas pierwszej wspólnej podróży. Piękna pogoda, idealne warunki do jazdy motocyklem. Wiele zdjęć i nagrań na GoPro. Wjazd do Ajaccio nie należy do przyjemności w dzień powszedni. Jak każde miasto w Europie pełne samochodów, turystów. Jedynie widok zatoki, wysokich szczytów w oddali wyróżnia to miejsce. Steffek wybrał z mapy miejsce, które chciał odwiedzić, a buło to Pointe dela Parata.12 kmwzdłuż zbocza i drogi z pięknymi posiadłościami lokalnych majętnych. Silny wiatr wywoływał ogromne fale, wielu turystów zmierzających na sam koniuszek wyspy. Za wszystko każą sobie płacić. Za przejście, za parking. Jedynie deklaracja zrobienia paru zdjęć i szybki powrót pozwala wjechać kawałek dalej. Miasto w części portowej to typowe miejsce dla wielu promów, statków wycieczkowych. Targ z wieloma straganami lokalnych producentów wędlin, serów, innych smakołyków był atrakcją tego dnia. Wszystkie ślady Napoleona dobrze pokazane. Zakup paru korsykańskich pamiątek i powrót do Ivy. Tradycyjnie przejazd przez góry odbył się w scenerii ciemnych deszczowych chmur i oczywiście burza zmusiła Steffka do wolniejszej jazdy. Później Iva wspominała o swoich obserwacjach tychże samych chmur z pozycji słonecznej plaży Ghisonaccia w czasie, kiedy Steffek przez nie przejeżdżał. Na zdjęciach i filmie Steffek pokazuje jazdę w grupie motocyklistów z Niemiec. Wieczór to wspomnienia z dnia i pakowanie do jazdy powrotnej do domu. Chłopaki w tym czasie dojeżdżają do domu.
-
SZYBKO DO PRZODU, DO SVAROWSKIEGO
Wyjazd Steffka i Iwy nie musiał następować w godzinach rannych. Bilety na prom na godzinę 13.00. Niemniej jednak zapas czasu okazał się zbawienny, ponieważ przejazd przez Bastię to walka o miejsce i czas. Droga do promu zaprowadziła nas do tunelu ok 1km przed przystanią i co? Kicha. Wypadek w tunelu zamknął nas w tłoku, ale na szczęście jeszcze przed tunelem. Szybka decyzja i cofka do starego centrum miasta. Parę pytań o właściwą drogę, a reszta to droga na nosa. Korek spowodowany przez autokar z Czech wymusił na nas wykorzystanie szerokości naszych maszyn przy jechać do przodu. Udało się dojechać na czas. Ukrop. Plan jest prosty: jadąc z chłopakami przez Austrię nie daliśmy rady wstąpić do Szarowskiego, obiecana Ivie wizyta z precjozami z kryształów, więc szybko do przodu, do Wattens. W Livorno szybkie przebieranie się i droga do najdalszego miejsca, gdzie znajdziemy nocleg. Ustrzeliliśmy Capraia, hotel Fiorino. Cena przystępna. Nazajutrz po obfitym śniadaniu jedziemy w stronę Innsbrucka. Na stacji autostradowej w okolicach Brenner Steffek nie miał swojego biletu. Wywiało mu z kurtki. Nie zapłacił więc, ale go spisali i dali kwit do zapłaty, licząc dwa razy tyle co Iva tj, ok 70Euro. Ponieważ młoda osoba obsługująca punkt wpisała miejsce gdzie wjechałem na autostradę, to dało mi możliwość dochodzenia korespondencyjnie niższej opłaty. Zgodzili się. Szybka jazda pozwoliła dojechać do Wattens i zwiedzić muzeum i shop Szarowskiego. Zakupy się dokonały i krótko przez zamknięciem dalej w drogę do najbliższego campingu z bungalowem. Na namiot nie mieliśmy ochoty. Stanęło na Pill i Pension Klausem.
-
NIE MA JAK W DOMU
Tradycja u Steffka jest następująca: każdy wyjazd daleki zaczyna się u jego rodziców. Kawa, buzi i w drogę. Meta również, a więc podróż z Pill przez Znojmo w Czechach to walka z czasem i kilometrami. Ponieważ nikt nas nie pogania, postanowiliśmy jechać ostatecznie nie przez autostrady do Zgorzelca, by tam się przespać, tylko drogą teoretycznie, mającą szybciej przybliżyć na kawę do Wrocławia. Nic z tego. Przejazd przez Czechy to porażka. Jeśli macie ochotę się szybko przeprawiać do domu, to tylko autostrady.
Nocleg w Czechach nie należał do przyjemności. Targanie maneli na 2 piętro, śniadanie wiecie jakie, więc czym prędzej chcieliśmy być już w domu. Trochę błądziliśmy przed Brnem [cienko oznakowany objazd z powodu robót drogowych]. Strata godziny to dużo, ale ostatecznie we Wrocławiu pojawiliśmy się o słusznej porze na obiad u mamusi Steffka. Podróż zakończona sukcesem.
WNIOSKI OGÓLNE:
- Jeśli już używacie GPS, to nie żałujcie na dobry sprzęt i aktualne w nich mapy. W niektórych okolicznościach można dużo czasu stracić. Absolutnie bierzemy mapy tradycyjne.
- Jeśli umawiamy się w miejscu dojazdu kilku grup, a nie zwiedzamy niczego po drodze, jedziemy autostradą, o ile takie są możliwości.
- Jeśli nie jesteście przekonani do korzystania z namiotu w czasie wyjazdu, bo z pierwotnego rozeznania wynikać może, że bungalowy, pensjonaty i inne podobne rozwiązania mogą dać Wam nocleg, to nie zabierajcie namiotu w ogóle. Szkoda miejsca, kilogramów i uciążliwości z pakowaniem.
- Pozostałe elementy biwakowe związane z przygotowaniem potraw oraz zapas żarcia są konieczne. Nie zabierać konserw metalowych, zbędne kilogramy. Dobrze zdają egzamin np. lidlowe paczki wędlin i chemiczne zupy. Nic nie stanie się, kiedy się zje takie barachło od czasu do czasu.
- Przez Czechy jadąc trzeba mieć korony. Są miejsca, w których ani karta, ani euro nie wskórają.
- Co by nie mówić o systemach audio w kaskach, to jednak one pomagają, ale w górach trzeba mieć wzmocnienie dodatkowymi walkie-talkie, bo się szybko traci zasięg.
- W Alpach, w czasie letnich miesięcy, na trasy górskie należy wyjeżdżać na tyle wcześniej, by móc częściej się zatrzymywać i na dodatek przejechać więcej km.
- Trasy wysokogórskie opisywane w przewodnikach jako polecane dla motocyklistach nie wolno pominąć.
- Nasza grupa z definicji omijała duże miasta. Brrrr.
- Wyjazd na Korsykę promem, planować z wypłynięciem w dni powszednie, o ile bilety kupowane są przez Internet z wcześniejszą rezerwacją. Dużo tańsze,
- Jeśli chcesz dobrze zwiedzić Korsykę to rezerwuj sobie ok 7-10 dni pobytu i tam właśnie zabierz namiot. O ile wyjazd nie będzie miał charakteru plażowania w jednym ośrodku, to nocuj każdego dnia w innym miejscu. Masz gwarancje przejechania wielu tras górskich bez konieczności jechania czasami przez te same trasy.
- Warto zwiedzać wyspę, poznawszy wcześniej jest charakterystyczne atrakcje. Nie tylko zabytki architektury, ale np. możliwości raftingu, nurkowania w morzu.
- Jeśli chcesz dobrze zwiedzić wyspę, wybieraj drogi na mapie oznaczone na zielono [drugiego rzędu]. Są wspaniałe, dobrej jakości [wiele się modernizuje]. Adrenalina największa jest na drogach trzeciego rzędu, ale często mało widać, bo pobocza są porośnięte krzaczorami, piasek, wąskie. Trzeba mieć doświadczenie jazdy po zakrętach i drogach z możliwością poślizgu.
- Oznaczenia dróg są bardzo dobre.
- Ludzie życzliwi, ale niechętnie gadają w innym języku niż francuski. Koniecznie obnoś się symbolami Korsyki z Maurem.
- Na Korsyce w małych miasteczkach, lokalesi nie lubią jak się filmuje ich miasta i ich samych, wręcz nieprzyjemnie każą wyłączyć kamery.
- Zachodnia część wyspy obfituje w plaże w lagunach z turkusowym morzem.
Tym razem to wszystko. Do następnego
LwG
Spisał: Steffek Wrocław 09`2012