SUWAŁKI – KOWNO – WILNO 218 km
WILNO – WILNO
15.08.
Dzień ten jest świętem kościelnym zarówno w Polsce jak i na Litwie (Wniebowzięcie NMP). Bardzo liczyliśmy na zakup klocków do hamulca, ale święto to święto. Przekraczanie granicy z Litwą odbywa się bezproblemowo. Tutaj wystarczy ze zrozumiałych względów tylko dowód osobisty. Steffek przypomina sobie wyjazd w te rejony na canoe, nad Niemen. Nic się nie zmieniło…… dużo przestrzeni, płasko, zielono. Swojskie klimaty. W pierwszej chwili chcieliśmy jechać do Wilna, mając nadzieję, że w większym mieście serwis H-D`ka powinien się znaleźć, ale skoro w Kownie widział go najlepszy mechanik w okolicy… Trochę wydało się nam to podejrzane, ale zmieniliśmy jednak kierunek na Kowno z ewentualnością noclegu. Droga bardzo dobra, choć duża ilość miejsc remontowanych lub wykonywanych nowych odcinków była dowodem na chyba lepsze wykorzystywanie przez Litwę unijnych środków na te cele przeznaczonych. Wjazd do Kowna i od razu zaskoczeniem był brak możliwości znalezienia kogokolwiek, kto rozmawia w innym niż język litewski i łamana angielszczyzna. Żar z nieba się leje, czas ucieka, duże odległości, jakie pokonujemy by znaleźć jakiegoś taksówkarza, a jeśli już go spotkałem to nie zna takiego serwisu, nie wiedzą o co chodzi. Zwiedzanie miasta, lekko opustoszałego (święto), z perspektywą braku możliwości zmiany klocka nie pozwalało skupiać się na delektowaniu miejsc tzw sentymentalnych dla Polaka. Zniechęceni poszukiwaniami objeżdżamy najważniejsze miejsca Kowna (korzystamy z opisów przewodników) w niemałym pośpiechu. Spotykamy sporą ilość polskich turystów, ale wydali się nam w podobny sposób zagubieni i trochę zawiedzeni tym, co tutaj spotkali. W końcu trafiamy na kierowcę taxi busa, który najpierw po rosyjsku, a następnie już po polsku informuje nas o poszukiwanym serwisie motocyklowym. Wydaję się pewnikiem być, że jedyną możliwością rozmowy po polsku to spotkanie osób starszych po tzw przeżyciach. Młodzi są dumni ze swojego litewskiego języka i w sposób bardzo wyraźny demonstrują swoją niezależność i przynależność do europejskiej rodziny poprzez próbę rozmawiania z przyjezdnymi po angielsku lub litewsku. To trochę lepiej niż Francuzi, którzy znają złośliwie tylko swój język….
Pośpiesznie kierując się we właściwą stronę miasta, obserwujemy zniszczone, zaniedbane miejsca wzdłuż głównych dróg miasta. Na bliskich przedmieściach Kowna spotkać można stare zabudowania wiejskich chałup, które klimatem przypominają polskie miasteczka i wioski ściany wschodniej, z tą jednak różnicą, że w dużej mierze w tych chatach nikt już nie mieszka. Ulice w wielu miejscach Kowna wyboiste, co dla nas miało niemałe znaczenie przy ocenie miasta, które zwiedzamy, poruszając się tylko motocyklem. Serwis okazał się niemałym salonem motorów….. japońskich. Zrezygnowani postanawiamy, czym prędzej opuścić to miasto, kierując się do Wilna. Drogi za miastem okazują się tzw „miodzio” . Kierunek autostrada. Litwini jeżdżą generalnie zgodnie z zaleceniem znaków i przepisów ogólnych, ale jak to można zauważyć wszędzie są i tacy, co jeżdżą autostradą szybko. Może trochę ze strachu przed mandatami, o których głośno w opowieściach bywalców w tym kraju, ale czasami „puściliśmy” się za szybkim wozem. Obiad mamy zamiar spożyć w zajeździe autostradowym, które są wizytówką Litwy. Wiele takich jest przy drogach. W tym kraju zdecydowanie zwracają uwagę na swoje pochodzenie, kulturę i prezentują je w wielu miejscach i przy byle okazji w podobnych miejscach jak ten właśnie zajazd. Chata kryta strzechą (nowo zbudowany obiekt) z dużą wystawką starych narzędzi polowych i wjazdem na parking wyłożonym kamieniami z pól (brrrrr). W środku tłumy gości, głównie Litwini, świątecznie ubrani, wszak to dzień świąteczny. Obsługa w pięknych strojach ludowych danego regionu. Piękne dziewczyny z długimi włosami. Zgrabne i uśmiechnięte. Nie udało się nam skosztować typowych litewskich potraw z kilku powodów: trochę poróżniliśmy się z Ivą, co do przygotowania motocyklowych hamulców przed jazdą, a po drugie za cholerę nie można zrozumieć co jest napisane w karcie potraw (tylko w języku litewskim). Na czuja zamawiamy coś, co wydało się nam oryginalne. Niestety, nie tym razem. Potrawy średnio oryginalne. Nasza wewnętrzna „komunikacja” nie poprawiła się chociażby z faktu, że na potrawy czekaliśmy 40 minut, a ponadto perspektywa braku serwisu motocyklowego na początku trasy trochę nas przygnębiła. Do Helsinek jeszcze daleko….. Droga do Wilna w pewnym momencie zakłócona została perspektywą jazdy w burzy, która na wprost nas jawiła się nam jako ogromna. Przebieraliśmy się pośpiesznie w kondomy na kolejnym parkingu. Po 30km postanowiliśmy zjechać do miasteczka w celu schowania się w jakiejś budzie czy przystanku autobusowym. Musieliśmy jednak uciekać z drogi do miasta, ponieważ żadnych widoków na jakikolwiek daszek. Wycofywanie się z miasteczka zmusiło nas do jazdy pod prąd, ponieważ przeciwległe pasy drogi zajęte były utworzoną rzeką z opadów wcześniejszej burzy, które przed nami opanowały tę okolicę. Wracamy na autostradę. Generalnie mamy szczęście, bo zaraz po wjeździe na nią runęła na nas ulewa, ale po 100 m autostrady wparowaliśmy na znajdujący się przystanek autobusowy. Przymusowy parking we wnętrzu pozwolił odpocząć i …..nawiązać kontakt z kolejnym motocyklistą, który również zmuszony był schować się przed ulewą. Po półgodzinnym oczekiwaniu na poprawę pogody i wymianie w języku angielskim poglądów na temat wiadomy (motory), Sarunas, bo tak miał na imię, okazał się bardzo sympatycznym i niewyraźnie mówiącym w obcym dla nas języku. Ale z pewnością był pomocnym kompanem i dzwonił do wielu swoich kolegów motocyklistów, którzy mogli nam pomóc. Jazda z nim po mokrej jeszcze autostradzie do centrum Wilna, gdzie byliśmy umówieni i oczekiwani, sprawiła nam wiele frajdy. Droga równa jak „stół” pozwoliła jechać pewnie i szybko jak na takie warunki, ponad 100-110km/h. Zapisany w telefonie kontakt do Sarunas`a okazał się przydatny nazajutrz. W Wilnie Zbyszek, litewski Polak, przewodnik i jednocześnie koordynator ds. rezerwacji kilku apartamentów w centrum Wilna, odnaleziony również przez internet (polecam jego osobę), czekał na nas cierpliwie na dworcu kolejowym gdzie byliśmy od paru godzin umówieni. Nasze spóźnienie było mu anonsowane telefonicznie. Dbamy o takie szczegóły. Mieszkanie, które nam wynajął jest, praktycznie, położone w centrum miasta. 20 Euro od osoby na dzień. Czysto, skromnie, bezpiecznie. Może, dlatego też, że aby dostać się do mieszkania (I piętro) należy przejść przez 5 par drzwi i każde mają być za sobą zamykane na klucz /!!!/ przy każdorazowym przejściu. Motor parkowałem poza miejscem zamieszkania, ponieważ podwórko było dostępne z ulicy, a informacje pisane w przewodniku nie pozwoliły nie bać się o nasz środek transportu. Dostałem od Zbyszka na czas pobytu pilot do zamykanej bramy domu, w którym on mieszka. Ponieważ ściana domu, przy której pierwotnie miałem postawić motor chyliła się ku upadkowi, to przypiąłem go do położonego naprzeciw drzewa.
Mnoga ilość jednokierunkowych ulic w centrum miasta wydała się, jak na pierwszy pobyt w Wilnie, nie do przebycia bez błądzenia, jednakże dość charakterystycznie położone budynki i inne elementy architektury pozwoliły bardzo szybko oswoić się i nabrać pewności, co do wybieranych kierunków jazdy nawet po zmierzchu. Wieczór i pół nocy spędziliśmy wędrując po starym centrum Wilna. Niektóre uliczki, całkowicie ciemne, jakby smutne czekały na swój czas rewitalizacji. W roku 2007 Wilno ma być latem centrum kultury europejskiej, więc jest szansa. Z resztą prace budowlane postępują tam tak jak mniej więcej u nas przed przyjazdem papieża. Centralny plac w starej części rozkopany i w tym miejscu trudniej się poruszać nawet pieszym. Ogromna ilość zagranicznych turystów z przewagą jednak z Polski, a w drugiej kolejności to Włosi, Skandynawowie i skośnoocy. Stare obiekty pięknie oświetlone i kierunek do Ostrej Bramy jest imponujący, co w szczególności widać na nocnych zdjęciach. Imponująca jest atmosfera całego miasta. Mieszanina Europy, polskich akcentów i z pozostałościami po rosyjskich czasach jest widoczna gołym okiem i słyszalna uchem. Jeśli dodać do tego ogrom Polaków szukających właśnie śladów polskości, to można szybko poczuć się rzeczywiście jak u siebie. Fantastyczna ilość knajpek i nocnych klubów. Mało skrzynek pocztowych i kubłów na śmieci. Te ostatnie nie są niezbędne, ponieważ na tzw „oko” widać dbałość o czystość. Można oczywiście narzekać na odpadający tynk i walące się domy czy ogrodzenia, ale widoczny brak śmieci, a w szczególności brak palących papierosy na ulicy, jest imponująca. Odnowione z dużą pieczołowitością kamieniczki i domki, ściśnięte blisko przy sobie, mnóstwo wąskich uliczek, które są fantastycznie urokliwe. Motywów do robienia zdjęć zarówno nocą jak i za dnia jest ogrom. Więcej oddechu jest przy katedrze, której środek jest imponujący. Myślimy, że Wilno będzie niebawem przyciągać o wiele bardziej niż niejedno miasta zachodnioeuropejskie, w naszej ocenie poukładane i wybetonowane do granic możliwości. Dającą się zauważyć postępującą „europeizację” połączoną z coraz bardziej widocznym kosmopolityzmem u pewnej grupy młodego pokolenia, siłą rzeczy porównujemy z tym, co widać w tej materii u nas, a także z jednak widoczną gołym okiem biedą, narkomanią, alkoholizmem i wysublimowanym żebractwem. Młodzi wymuszają na Tobie chęć pokazania Tobie zabytków nawet za parę litów. Wymuszanie kasy na bilet powrotny do Moskwy, do siostry są na porządku dziennym. Możliwe, że to przypadek, że spotkaliśmy nawet niemałą ilość tak drastycznych przykładów, które spotkać można wszędzie na świecie, jednakże uznaliśmy, że zbyt wyraźnie to było widać by był to zbieg okoliczności. Mało policji i tej krawężnikowej jak i tej drogowej. Tu, częściej niż w Kownie, można porozumieć się po polsku, a zupełnie swobodnie po angielsku i jednak po rosyjsku. Nazajutrz próbowaliśmy po angielsku ustalić z młodą kobitką w salonie Nokii sposób, w jaki ładuje się lokalne, litewskie karty telefoniczne. Ponieważ zapowiedź w telefonie komunikowała się z nami w języku nam ….wyjatkowo niezrozumiałym, to pomoc była niezbędna, ale ponieważ kobitka nie była w te klocki kumała, więc straciliśmy całe pół godziny. Ale co tam….. Litwinki są piękne, więc miała odpuszczone. Poznany wcześniej Sarunas poproszony przeze mnie o pomoc w znalezieniu zastępczych klocków hamulcowych do „japończyka” w lokalnym serwisie motocyklowym, które okazują się idealnie pasować do H-D`ka, bez wahania umówił się, dzwoniąc wcześniej do swojego serwisu. Swoją drogą zapłaciłem za usługę wymiany i części „koszmarnie” mało w porównaniu z wydatkiem na oryginałach w Polsce. Prawie 5 razy taniej. W ogóle Litwa jest pod względem cen przyjazna. Paliwo tańsze i parę innych upominków, które nabyliśmy drogą kupna, też była niedroga. Po pracy Sarunas`a Steffek pojechał za nim do serwisu (ok. 15km ) i w ciągu 2 godzin nie tylko się uśmiechał szerzej niż przedtem, ale również dumą rozpierała go jazda po zatłoczonym i jakby nie było, nieznanym, dużym Wilnie. Do domu trafił bezbłędnie. Z tej okazji natychmiast poszliśmy poszukać restauracyjki CILIMAIKOS, które tutaj w ilości kilku, zwykle są czynne od godzin rannych do nocnych (z tzw specjalnościami litewskimi). A więc szukamy „zeppelin`ów” i placków ze śmietaną. Bez problemów, szybko i smacznie uczciliśmy zdobycz klocków. Nie zmienił się czas oczekiwania na posiłek, 40 minut. Koszmar. Gdyby nie to, że uroda Litwinek jest niezmienna w każdym miejscu tego kraju, to pobyt w knajpie uznalibyśmy za nieudany. Kierowcy na Litwie posłuszni są przepisom tam, gdzie można namierzyć ich na radar, ale w mieście są tak samo niewychowani jak w Polsce, a więc pieszy dla nich to zmora, której nie puszczą na pasach przed sobą. Każdy pojazd pochodzenia zachodnioeuropejskiego jest zabezpieczony alarmem z czułością ustawioną na maksa. Nasz wydech, SuperTrap, pracując na wolnych obrotach niejeden alarm uruchomił i co ciekawe, jadąc ulicą jeden za drugim się odzywał. Istna orkiestra na jeden rodzaj instrumentu. Tak było podczas całej podróży po krajach Pri Bałtyki. Popołudnie i wieczór spędziliśmy na odwiedzeniu cmentarza na Rossie. To niesamowite przeżycie widzieć groby nie tylko znanych osobistości, ale również te zwykłe z polskimi nazwiskami. Wiele liczących sobie więcej niż 100 lat. Groby położone na pagórkach wśród drzew potęgują wrażenie zapomnianego i niszczejącego od wielu lat miejsca. Najbardziej wzruszające były groby żołnierzy polskich, młodziutkich chłopców, których to nagrobne krzyże kamienne zostały podczas kolejnych walk o Wilno dosłownie rozprute pociskami. Miejscowe Towarzystwa dbające o polskość na tych terenach przygotowało na groby żołnierzy, polskie flagi z ….. domalowaną pisakiem koroną na głowie orła. Nic to. Nie ma to dla nas kompletnie żadnego znaczenia. Powrót do mieszkania przebiegała obok ogromnego więzienia z wysokim murem i drutem kolczastym, za którym widniała duża, zaniedbana świątynia prawosławia. Przygnębiający widok. Zbyszek następnego dnia pożegnał nas serdecznie i my również nie pozostaliśmy dłużni, bo miłych gestów nigdy za wiele. Z tej serdeczności zapomnieliśmy oddać mu pilot do bramy, ale o nim jeszcze będzie później.