RYGA – TALLIN 307km
18.08.2006
Wyjazd do Tallina rozpoczął się od obserwacji nieba z okna pokoju. Słonce i piękny początek dnia został zakłócony poziomem śniadania, jakie mieliśmy spożyć w hotelu za 330zł. Począwszy od braku sztućców, naczyń, a skończywszy na resztkach jedzenia w bufecie „szwedzkim”. Pięknym zjawiskiem była ustawiona miska z gotowanymi na miękko/twardo jajami. Iva nie czekając na obsługującą, tlenioną blondynę weszła do kuchni i mieliśmy w 100% samoobsługowe śniadanie. Szybko oddaliliśmy się do motoru i po spakowaniu udaliśmy się znaną już nam trasą do starego rynku gdzie spożyliśmy śniadaniową kawę z ekspresu. Starówka Rygi jest przepięknym miejscem. Jedynym elementem, który skłania mnie do negatywnej refleksji to obecność młodych ludzi tak jakby obserwujących, co się dzieje dokoła. Odniosłem wrażenie, że czekają na okazję podprowadzenia czegokolwiek. Oczywiście to subiektywna ocena i zapewne pochopnie wypowiedziana, ale też są to nasze wrażenia z podróży. Nie byliśmy, więc tam długo. Mnóstwo knajp, kafejek, sklepów z pamiątkami. Bardzo zadbane i odrestaurowane zabytki. Parki i szerokie ulice w otoczeniu rynku jest dobrym uzupełnieniem układu komunikacyjnego. Wszystko jest udokumentowane zdjęciami. Kubek na pamiątkę i w drogę. Pogoda się psuła dość szybko i w obawie przed deszczem pognaliśmy na północ. Drogi w mieście bardzo urozmaicone. Dużo się modernizuje, ale też i kostki brukowej typu kocie łby nie brakowało. Jeszcze w mieście dużo monumentalnych, w jednej linii, zabudowy obiektów użyteczności publicznej.
Via Baltica , na którą wjechaliśmy jest remontowana i myślę że już w 2007 roku będzie gotową arterią wzdłuż wybrzeża. Trochę przypomina trasę wzdłuż półwyspu helskiego. Mnóstwo małych miasteczek uzdrowiskowych i letniskowych. Zatrzymaliśmy się na jednym z parkingów, na którym ubrani w skóry /bez kurtek/ wchłanialiśmy promienie słoneczne, oczekując chłodów na północy. Może z lenistwa, a może z braku czasu nie poszliśmy wykąpać się w morzu. Plaże puste i czyste. Kola, lód na patyku i skręt, a potem w dalszą drogę. Przekraczamy granicę w Ainazi, na której to po raz pierwszy zapytano czy mamy paszporty i papiery motoru. Bez sprawdzania pojechaliśmy dalej. Słońce mocno grzało i wjazd do Tallina był męczący. Ponieważ mieliśmy rezerwację hotelu to zadanie dla Steffka było trafić szybko do celu. Z pomocą pośpieszyli /jeśli tak można nazwać zaczepienie przez nas młodej pary na Suzuki/ nam młodzi i uśmiechnięci bikerzy. Doprowadzili nas prawie pod sam hotel, który okazał się budynkiem biurowym z pokojami począwszy od 3 piętra!!! Uff. Już na początku pobytu w tym pięknym mieście takie dźwiganie. Nie miałem możliwości rezygnacji z pokoju z kilku powodów. 50 Euro za pokój bez śniadania. Nie chciało mi się szukać, ceny wyższe w innych miejscach i czas uciekał, a plan ambitny. Brak parkingu strzeżonego mnie załamał i postanowiłem zaparkować przy innym, jeszcze droższym hotelu pod oknem recepcji. Po kąpieli udaliśmy się spacerkiem do starego miasta. To, co ujrzeliśmy przytkało nas na parę chwil. Architektura nawiązująca trochę do Skandynawii, ale jednak przewagę mają akcenty z głębi Europy Zachodniej. Wszak to miasto rozwijało się głównie za przyczynkiem szerokich kontaktów z Duńczykami i Niemcami. Mnóstwo imprez kulturalnych, knajp, restauracji, kafejek itp. Ogrom turystów z Europy. W ilościach jeszcze większych niż w Rydze. W biurze turystycznym kupiliśmy bilety na prom na dzień następny by odwiedzić Helsinki, ale też zrobiliśmy rezerwację na inny hotelik. Wracając do hotelu wstąpiliśmy do zamykającej się restauracyjki argentyńskiej. Mimo późnej pory zjedliśmy wspaniałe lekkie danie mięsne, popijając białym winem. Dobranoc.