WIERZBINY – PŁOCK – WROCŁAW 582km
24- 25.08.06r.
Trasa do Płocka na tyle krótka, że wykonaliśmy jeszcze całkiem długi spacer nad jezioro w Wierzbinach. Czując się naciągnięty na koszty w tym zajeździe, ruszamy w drogę powrotną. Niestety by jeździć w Polsce trzeba mieć nie lada wytrzymałość psychiczną i fizyczną, a na dodatek i szczęście, bo traktowanie motocyklistów jest skandaliczne. A przy tym każda ciężarówka zmierzająca z Litwy po samochody w stronę zachodniej czy południowej granicy, korzysta ze znanych im skrótów, pokrywających się z naszą trasą. Wizyta u przyjaciół w Rucianem przypomniała Steffkowi, że Piotr do którego tyle razy dzwoniłem i nie odczytuje komórki i dlatego też brak odzewu z jego strony. Zatrzymaliśmy się w Raciążu by zamontować zamówioną wcześniej płytę nagrobną na cmentarzu u dziadków Ivy. Wszystko odbyło się w tempie. Pogoda piękna i do Płocka dojechaliśmy o czasie na tyle przyzwoitym by zjeść duży obiad i zobaczyć się z innym przyjacielem z canoe. Zarezerwowany pokój w tym samym pensjonacie okazał się zajęty, ponieważ właścicielka myślała, że nie przyjedziemy /!!!/. Kolejny horror. Muszą się jeszcze pouczyć jak dbać o klienta. W nocy po obiadokolacji wyjazd z Płocka do hotelu z wolnym pokojem. Około 15km. Wieczory już są chłodne, a na dodatek droga nad samą Wisłą dała nam w kość.
Obiekt położony rzeką prezentował się rankiem okazale, a jego ogrodowe zaplecze było piękne i uporządkowane. Śniadanie obfite. Pakowanie w słońcu ucieszyło nas na krótko, ponieważ pogoda z każdą godziną się psuła. Przejazd przez Gąbin, środek geodezyjny Polski. A za Gąbinem ostatni odpoczynek na trawie w lasku sosnowym. Po drodze przeżyliśmy nie lada wesoła historyjkę pt POLSKIE DROGI. Mała ciężarówka wjeżdżała na stację benzynową, na której i my tankowaliśmy. Ogromna po burzy kałuża, którą Steffek omijał przy wjeździe na stację, była dla ciężarówki sporą pułapką, bo w niej znajdowała się wyrwa właśnie na głębokość koła ciężarówki. Na zdjęciach możecie zobaczyć zdziwienie pasażera i kierowcy, kiedy znaleźli się lewym kołem w środku leja. No cóż. Jakie drogi takie i niespodzianki, a więc nie jest źle . Coś się zmienia, tylko za wolno. W okolicach Kalisza złapała nas koszmarna ulewa, ale na szczęście Steffek wypatrzył na parę kilometrów przystanek autobusowy przy sklepie z …. piwkiem. Na tyle długa przerwa, że wszystko wyparowało. Za chwilkę na stacji benzynowej musieliśmy ubierać kondomy by móc jechać dalej. Jednocześnie obiad i odpoczynek się przydał. Parę odcinków dróg było robione w takim samym tempie jak na Litwie i to właśnie w okolicy Kalisza. Pozostała część to leje i garby.
Wróciliśmy szczęśliwi i szczęśliwie. Za rok nowa trasa.
Pozdrawiamy Iva i Steffek