Relacja z wyprawy Steffka i Leszka po USA – 2010

ETAP VII – 01.06.2010: Cameron – Page – Gray Mountain

PER 2097km / 209km / 2306km

LOPE CANYON

Poranne zakupy w lokalnym sklepie (znowu drobiazgi dla naszych pań) i heja w drogę. Tym razem kierujemy się w stronę Antelope Canyon, Page, Arizona 86040, Stany Zjednoczone B=0-112°33’31.43” L=36°57’09.96”96”Po drodze, będąc ciekawymi prawdziwych Indian, skręciliśmy w dół z drogi do siedliska, które na pozór wydało się opustoszałe przez domowników na czas……… chyba przydrożnego handlu. Tym właśnie trudnią się prawdziwi Indianie. Ze strachu przed strzałami z łuku, które mogły nas trafić znienacka, podjeżdżając już z daleka dawaliśmy przyjazne gesty :) do niewidocznych mieszkańców. Pewnie schowali się przed nami………. Nagle zza węgła pojawił się w kowbojskim kapeluszu jeden z nich. Finał prowadzonej rozmowy był taki: Stefan gotuje kawę „parząchę”, Rickley i Frank (syn i ojciec) wynoszą z samochodu straganowe precjoza, Leszek zachwyca się pióropuszem używanym przez nich podczas modłów i tak mijają dwie godziny pogawędki, która trwa do dzisiaj….

Dzisiaj korespondujemy ze sobą. Wewnątrz domu full wypas, na zewnątrz strasznie biednie, ale przyjaźnie.Zakupy drobnostek dla naszych pań zrobione, kawa wypita, wspólne zdjęcia z lokalnym błogosławieństwem dla nas na dalszą podróż. To było wzruszające……. Pożegnanie z „szamanem” odbyło się w sposób dla nas zaskakujący. Na swój sposób prosił nas o ustawienie się obok motocykli i odbyło się autentyczne błogosławieństwo przy użyciu magicznych piór, których nie wolno upuścić na ziemię, bo to oznacza kłopoty. Język Indian znany jest nam jeszcze :) z czasów, kiedy oglądaliśmy w kinach Winnetou i Apanachi i pozostałe filmy według Karola Maya. Okazało się, że to nie ten rejon indiańskich skupisk i narzecze niezrozumiałe :)

Dwie Godziny spędzone na przyjemnym spotkaniu spowodowało lekkie opóźnienie i do Page w jednym z wielu biur sprzedających bilety wstępu do Antelope Canyon zjawiliśmy się ok. 14tej, a ostatnie tury wyznaczone są na 15.30. Bilety wstępu, obowiązkowe oglądanie tańca lokalnych Indian, a potem 20milowa trasa za miasto po totalnych wybojach, półciężarówką. Czerwona ziemia i piasek otaczała nas kompletnie. Moment, w którym zeszliśmy z samochodu był odpoczynkiem dla zbitego na platformie, którą jechaliśmy, tyłka. Wejście do szczeliny kanionu od pierwszych jego sekund i metrów było dla nas szaleńczą pogonią za najlepszymi ujęciami.

Wyprzedzając grupę o parędziesiąt metrów naraziliśmy się przewodniczce, Indiance, ale za to byliśmy sami w objęciach nieprawdopodobnie uformowanego piaskowca. Wysokie ściany na około 20m ze szczeliną do nieba dawały wspaniałe efekty świetlne. Najlepszą porą na zwiedzanie jest czas między 12tą a 14tą. Skała pogięta przez wszystkie możliwe czynniki atmosferyczne, wodę i ruchy górotworu stała się od 20 lat (odkryte w tym czasie i udostępnione turystom) skarbem lokalnych Navajo Indian, zarabiających krocie na turystach.
Wizyta trwała około 2 godzin z transportem, ale w takiej scenerii szybko one upłynęły i tym samym plan wizytowania tego miejsca został wypełniony.

Zjechaliśmy na południe w stronę pierwszego możliwego noclegu, a to okazało się w Gray Mountain.

UWAGA OGÓLNA:nie skupiajmy się na odwiedzeniu tylko znanych miejsc, opisywanych na mapie czy przewodnikach. Jadąc drogą należy „zahaczyć” o prawie wszystkie oznaczone miejsca. Zapewniam, że każde z tych miejsc ma coś pięknego. W okolicach Page znajdują się jeszcze inne atrakcje, ale też wymagających np. całego dnia. Tak jest w przypadku Rainbow Bridge, dokąd płynie się łodziami pontonowymi. Zwiedzajmy ile się da, ale kiedy ma się w planie jazdę motocyklem z pozycji polskiego podróżnika, czasu nigdy za wiele. Wizytowanie innych miejsc było równie atrakcyjne i dotyczy to również drogi w stronę Flagstaff, gdzie miała się rozpocząć nasza wędrówka po cząstce Route 66.

ETAP VIII – 02.06.2010: Gray Mountain – Sunset Crater Volcano AZ – Flagstaff [nasz początek Route 66] – Bellemonte – Williams – Ash Fork

PER 2306km / 197km / 2503km

Stożki wulkaniczne, Route 66

Po noclegu w Anasazi Motel, Gray Mountain, Coconino, Arizona 86016, Stany ZjednoczoneB=0-112°31’35.48” L=35°44’44.99”- motel skromny, ale wspaniały, ponieważ leży poza strefą prohibicji i stacja benzynowa naprzeciw pełna była puszek :) .
Skręciliśmy w stronę Sunset Crater Volcano AZ.
Spacer w pyle wulkanicznym, piękne sosny rosnące właściwie nie wiadomo, czego się trzymając i skąd czerpiąc „pożywienie”, nielegalnie wykorzystywane stoki wulkaniczne do jazdy offroadowej, a dodatkowo zestawienie zielonego koloru stosunkowo bujnej roślinności z odcieniami szarości powulkanicznych „produktów” daje w sumie przekonanie o słuszności wybranego kierunku zwiedzania. Mnóstwo pieszych tras, doskonale oznaczonych. W tego typu turystycznych obszarach pracuje wielu wolontariuszy.
W tym przypadku spotkaliśmy starszą panią, obejmująca swoim działaniem nadzorcy teren całego kompleksu tzw. „Pueblo” Wupatki National Monument i Sunset Crater NM.Z dużym przejęciem opowiadała o historii miejsca, ale również o obowiązujących zasadach dla zwiedzających.Życzliwie oprowadziła nas po części Puebla. Wejściówka w karnecie.Ze względów czasowych uznaliśmy, że odjechanie na północny wschód w stronę Monument Valley, byłby zagrożeniem dla terminowego powrotu do San Francisco, więc odpuściliśmy.Z okolic Sunset Crater zrobiliśmy dalekie ujęcie charakterystycznych wież w dolinie i pojechaliśmy na południe w kierunku Flagstaff.
Po dojechaniu do Flagstaff łatwo odnaleźliśmy na trasie oznaczenia historycznej drogi i kierując się nią zatrzymaliśmy się tylko w kilku charakterystycznych miejscach zwracających na siebie uwagę, a związanych z Route 66.
I tak: Flagstaff przejechaliśmy z jednym postojem przy charakterystycznym Museum of the Road 66, 3404 E Rte 66, Flagstaff, Arizona 86004, Stany Zjednoczone B=0-112°24’01.07” L=35°12’51.09”obiekt z bali drewnianych, w którym mieści się muzeum Drogi Matki. Zresztą w każdym miasteczku znajduje się takie czy inne, ale to jest oznaczone w każdym przewodniku. Przerwa na małe, „co nieco”, zdjęcie z barmanką zza baru, oczywiście, wpis do pamiątkowej księgi.Przed Bellemont przy zjeździe z szutrowego odcinka trasy 66 na kawałek I – 40 zrobiliśmy sobie odpoczynek w cieniu sosen.
15 minut snu pozwoliło nabrać sił do dalszej podróży.
Zjeżdżając z autostrady wstąpiliśmy do centrum Harley Davidson w Bellemont Grand Canyon Harley-Davidson,
W Hwy 66, Flagstaff, Arizona 86001, Stany Zjednoczone B=0-112°09’54.85” L=35°14’21.02”i przy okazji zaprosiliśmy się wzajemnie na mały posiłek w wielkim barze, gdzie żarełko przygotowuje się samodzielnie. Jesteś więc sam odpowiedzialny, jak długo smażysz kiełbaskę czy steka na grilu, wewnątrz lokalu.
Grill gazowy, kiełbasa podobno „polska”, a pieczywo typowo amerykańskie, czyli bułka z mąki pszennej, a kiełbasa przypominała wszystko tylko nie polski wyrób masarski. Oprócz baru z grillem self service, w lokalu znajdowała się sala do ćwiczeń na sprzęcie muzycznym, ostro szarpanym. Wyobrażam sobie wypełnioną salę wypełnioną miłośnikami ostrego blusa, country czy rocka. Stare samochody typu krążowniki szos z lat 60tych, elementy wyposażenia stacji benzynowych itp. dodawały siły głosu ochrypłym muzykom. Ciągle mało czasu………. Musimy jechać dalej.
Kolejne miasto związane z Route 66 i Grand Canyon to Williams, a kolejne próby połączenia telefonicznego z krajem uzmysłowiły mi lub nam, dlaczego mieliśmy wcześniej z tym problemy. Otóż pomyliłem numer kierunkowy do Polski. Jak uparty osioł czepiłem się innego układu zer i jedynek. Przyznałem się Leszkowi do błędu.
W miasteczku wiele pozostałości z dawnych lat świetności, głównie reprezentowanej przez charakterystyczne dla Dzikiego Zachodu domy. Całodzienna podróż w upale dała się nam we znaki szczególnie w Ash Fork, małym miasteczku, które w latach swojej pierwszej „świeżości” było ważnym punktem dla podróżujących Route 66. Dzisiaj totalnie zapomniane, z jednym motelem Ash Fork Inn ,859 Old Route 66, Ash Fork, Arizona 86320, Stany ZjednoczoneB=0-113°30’31.07” L=35°13’21.56”dla robotników z pobliskich kamieniołomów i fabryk płyt kamiennych. Wysoka temperatura zrobiła swoje i zatrzymaliśmy się w tym właśnie jedynym. Wcześniej jednak orzeźwiliśmy się w typowym saloonie typowym trunkiem. W lokalu, w którym każdy robi, co uważa ujrzeliśmy małego chłopca, syna jednego z gości, który przez 20 minut naszego pobytu w knajpie, jeździł między krzesłami na małej 3 kołowej wywrotce, a jego ojciec grał z kumplami w bilard. Nie lubimy prohibicji i następne puszki otwierano już w motelu.

ETAP IX – 03.06.2010: Ash Fork – Kingman – Hoover Damm – Henderson

PER 2503km / 323km / 2826km

Żar z nieba do Hoover Damm

Nazajutrz jadąc dalej 66tką, wstąpiliśmy do Seligman, gdzie jest najwięcej pamiątek z lat, kiedy 66ka dawało mieszkańcom zarobić trochę kasy, zabawić się i zapewne stracić parę dolców.
Stare knajpy, samochody, dziesiątki sklepików z pamiątkami.
W Kingman natomiast wykonaliśmy wiele zdjęć tych elementów, o których dało się przed podróżą poczytać w różnych przewodnikach. Również w Kingman przekonaliśmy się, co oznacza wszechobecność amerykańskiej policji. Nasz przypadek dotyczy złamania przepisu drogowego, jakim niewątpliwie jest jazda na czerwonym świetle na skrzyżowaniu. Mnie się udało zahaczyć o żółte, ale Leszkowi już nie i …. Po dwóch trzech sekundach dał się słyszeć za nami sygnał dość charakterystyczny dla policji. Ponieważ nasz wyraz twarzy i wypowiadane w rozmowie z policjantem kwestie, przekonały go generalnie co do naszej uczciwości, więc co miał biedny zrobić. Pouczył i życzył spokojnej drogi. Kingman już nam się spodobało, ale czas najwyższy dalej tą 66tką do przodu… Pożegnaliśmy się z policją, miastem i pamiątkami R66.
Przejazd przez pasmo górskie Black Mountains do największej w świecie w latach 30tych tamy i elektrowni wodnej na rzece Colorado, Zapora Hoovera, Stany Zjednoczone B=0-115°15’45.06” L=36°00’57.46”był najdłuższym odcinkiem, w czasie którego nie bardzo było się gdzie zatrzymać ze względu na częste roboty drogowe, ogrom samochodów i tylko po jednym pasie w kierunku jazdy. Leszek spiekł sobie ręce jak cholera.
Dopóki jedziesz motocyklem to skórzana kamizelka i spodnie nie dają odczuć gorąca, ale kiedy dojechaliśmy w końcu do tamy i na pierwszym parkingu przed granicą stanów Arizona i Nevada, na której leży owa tama, weszliśmy do kiosku z pamiątkami by schłodzić się chłodem klimatyzacji. Mnóstwo wycieczek. Od japońskich, rosyjskich po polskie i oczywiście niemieckie były na tyle męczące, że po zrobieniu dość charakterystycznych zdjęć z tamą w tle ruszyliśmy do najbliższej stacji benzynowej. Na oparach benzyny zawitaliśmy do kontenera z kierownikiem stacji, który stwierdził, że nasze karty nie grają w jego maszynie. Cholera wie, dlaczego tak się działo, ale zaskórniaki z tego dnia pozwoliły nam się „napić”. Nudny zjazd w dół do Vegas, do którego nie mieliśmy planu wjeżdżać i długie w polowanie na tani motel. Gorąc powietrza dziwnie jakby nas prześladował i razem z nami wlókł się aż do Henderson. Tam wypatrzyliśmy motel o dziwnie brzmiącej nazwie, sądząc z neonu, który jeszcze nie był włączony. Widniała na nim nazwa Bo.. Motel. Później jak się okaże zgubnym dla nas był brak wiedzy o właściwej nazwie taniego motelu. Nazwa właściwa: Boby Motel, 2100 S Boulder Hwy, Henderson, Nevada 89002, Stany ZjednoczoneB=0-115°03’33.91” L=36°00’15.15”. Dzień ten był uroczysty z powody imienin Leszka, o których dowiedziałem się oczywiście przypadkiem, ponieważ nasza Haneczka z Toronto skutecznie mnie poinformowała smsem. A więc po kąpieli i chwili odpoczynku, pojechałem do najbliższego hangaru z alkoholem i …………. Nie bardzo wiedziałem, co mu kupić. Tzn jakie piwo wypije za swoje zdrowie i jakie fajki wypali. Padło na Heinekena, Marlborasy, uroczyste flagi USA do zawieszenia na lampach w pokoju motelowym. Przy okazji spojrzawszy na cenę ponadlitrowej flaszki Jacka Danielsa, oniemiałem. Bo jakże wywieźć ze Stanów wielką flaszkę Jacka Danielsa za 17 USD i nie rozpocząć jej po drodze (oczywiście wieczorem przed snem). Uroczystościom miało nie być końca. Wzruszony do łez Leszek prawie zaległ zmęczony po całym dniu. Ponieważ nie dałem za wygraną, chcąc namówić Leszka do objazdu najważniejszych kiczy Las Vegas, oszukałem trochę, tłumacząc, że droga prosta jak drut i po dwóch godzinach wracamy. Zgodził się i po prysznicu już w ciemnościach ruszyliśmy w stronę centrum. Tylko jak znaleźć centrum kiczu skoro i gps w gorącym powietrzu zaniemówił, a neonów na każdym kroku mnóstwo. Jechaliśmy na czuja. Prawie się udało, kiedy Leszek przy kolejnym odpytywaniu klientów gdzie to coś się znajduje, powiedział nie!!!. Ok., ale on nie wróci, ja nie pojadę dalej sam, więc chcąc nie chcąc odpalone maszyny wreszcie stanęły przed kiczem i beznamiętnie ruszyliśmy piechotą wzdłuż kolejnych kiczowatych hoteli i kasyn. Jestem może nieobiektywny, ale nic to. Nie lubię betonu, kiczu i tłoku turystów. Zgodni co do powyższego, zrobiliśmy parę kilometrów, robiąc fotki i popychając się między różnej maści turystami, doszliśmy do Wenecji.
Paryża już nie udało się zobaczyć, bo Leszek zaległ na krawężniku z bólem nogi, a więc taxi!!! i za 5 dolców byliśmy w chwilę przy motocyklach. Powrót do Motelu odbył się w trwodze, że już nigdy nie odnajdziemy go. Nikt nie słyszał o „Bo Motel”. Krążąc po vegaskich autostradach, dotarliśmy przypadkiem (zapamiętałem jeden jedyny numer Highwaya jadąc do Las Vegas) do stacji benzynowej, na której jak zwykle życzliwi turystom, Amerykanie, próbowali odgadnąć tajemniczą nazwę . Stacja znajdowała się 300m od Bo..by Motelu!!. Radość nie miała końca. Uroczystość imieninowa się przedłużyła o kolejne piwa już na łóżeczku. Jaka radość i chłodek. Nazajutrz…..

Podobne artykuły:

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8

O steffek

Pochodzę z małej Bogatyni, a zamieszkuję i działam we Wrocławiu. Jestem pomysłodawcą, autorem www.dziennikimotocyklowe.com (www.diariosdemotocicleta.info) i koordynuję całość zawartych zagadnień na portalu. Więcej na stronie: KONTAKT.